Świat według dziecka

Świat według dziecka

Jak to jest być dzieckiem, które wzrastało w epoce technologii? Dzieckiem, dla którego czymś całkiem normalnym jest komputer, laptop, przenośny internet, babcia w telefonie pod ręką, bajki na zawołanie, mapki, informacje, dobranocki, piosenki, kolorowanki? I właściwie wszystko, czego może w danej chwili dla własnej przyjemności chcieć.

A jest to tak:

Jedziemy sobie któregoś razu na rodzinną wycieczkę. Tym razem autem i dość daleko. Dzieci zaczynają się nudzić, co okazują coraz bardziej intensywnymi rozmowami. Zaczynają się rękoczyny. W desperacji pytam Młodego, czy może włączyć jakąś bajkę.

– O! – podchwytuje Mała z zapałem. – włącz Biedronkę i Czarnego Kota, ten odcinek który nie zdążyłam obejrzeć w domu!
– Nie mam go na komputerze – odpowiada Młody
– Przez Internet włącz! – mówi Mała

Chwila rodzinnej konsternacji.

– Tu nie ma Internetu – mówię.
– Jak to NIE MA Internetu? – Mała jest naprawdę zszokowana.
– No nie ma! Po prostu. – Dla Młodego dostęp do Internetu nie jest tak oczywisty jak dla Małej, a jej spojrzenie na świat chyba nieco go irytuje. (5 lat różnicy swoje robi, niestety).  Kiedy on 13 lat temu był mały, techniczna rewolucja dopiero zaczynała się rozkręcać, a Internet płynął po kablu i to w mocno ograniczonym zakresie.

Zaczęliśmy Małej opowiadać, jak to kiedyś było. Młody ubarwiał liczbami, czego ja nie jestem w stanie spamiętać, ile mega, giga czy kilo można było mieć i kiedy. Wspominaliśmy, jak przez całe mieszkanie prowadziliśmy pod sufitem kabel z Internetem, żeby synuś jak dorośnie miał w swoim pokoju własny dostęp.

– Co więcej, jak my się z tatą poznaliśmy, to nie było nawet komórek! A jak byliśmy mali, to nawet i telefonów stacjonarnych!
– A co to telefon stacjonarny? – dopytuje Córcia. Postęp techniczny trochę zawęża znajomość historii rozwoju telekomunikacji, trzeba będzie uzupełnić wiedzę.
– To taki telefon, który jest w domu podłączony do kabla i nie możesz go ze sobą nigdzie zabrać. Taki, którym się bawiłaś jak byłaś mała.
– Ten, co dzwoniłam z niego do Świętego Mikołaja?
– Tak, ten.

– Hehehe. Dzwoniła bez kabla! – Młody zawsze musi coś od siebie dodać.
– No! Dzwoniłam! I naprawdę rozmawiałam ze Świętym Mikołajem!

– A jak dziadkowie byli mali, to nawet nie było telewizora!
– Co?!
– No tak, a teraz to zobaczcie, każdy ma komórkę, przenośny internet, możesz sobie ustawić ruter Wi – Fi tak, że ileś komputerów może z tego korzystać. Cuda!
– Ciekawe kiedy wymyślą wehikuł czasu. – Młody przejął moje marzenia o teleporcie.
– A o co chodzi z tym zakrzywieniem czasoprzestrzeni? – trudno mi zrozumieć takie nienamacalne pojęcia.

I tak nam, na miłych rozmowach zeszła dalsza podróż.

A prawda jest taka, że dzięki temu, że Młody ma taką łatwość w organizowaniu najnowszych wynalazków techniki i że nie wyobraża sobie wyjazdu bez zabezpieczenia swoich podstawowych internetowych potrzeb, Mała żyje w świadomości, że internet po prostu zawsze jest. Ja też bezkarnie z tego korzystam – mogę być gdziekolwiek i jednocześnie pracować. Mając przenośny internet pod ręką, nie martwię się o ważne sprawy, które czekają nie załatwione, a które do swojego zakończenia potrzebują dostępu do Internetu. Podobają mi się te możliwości. Oczywiście, ich nadużywanie ma swoje złe strony, jak zwykle, kiedy nie potrafimy powiedzieć sobie lub dzieciom „dość”.

Ale chyba potrafimy.

Fot. pixabay.com

mamafit

Hania, nadaktywna mama dwójki, fitnesska, humanistka. Na blogu piszę o zdrowiu, aktywności, rozwoju, relacjach i o tym, jak łapać życie garściami, cieszyć się dziećmi i jednocześnie rozwijać pasje. Tak, można :) Rozgość się :)

Przeczytaj również
Wakacje - jak dla kogo