KONKURS | Jak Janek Życie poznał, czyli bajka o życiu – konkursowe zakończenie
KONKURS – WYNIKI | Dziękujemy pięknie za nadesłane prace – Wasze zakończenia bajki Jak Janek Życie poznał, czyli bajki o życiu. Poniżej ciekawy ciąg dalszy autorstwa Patrycji Szatan. Serdeczne gratulacje! Zapraszamy do kontaktu w celu odbioru nagrody – 1,5 godzinnej sesji coachingowej.
Przeczytaj początek konkursowej bajki Jak Janek życie poznał.
ZAKOŃCZENIE BAJKI – Patrycja Szatan
W miarę, jak jechali, droga zaczęła wieść przez gęsty, dębowy las wypełniony rytmicznym postukiwaniem dzięciołów i pohukiwaniem sów. Spomiędzy koron drzew, tworzących nad ich głowami zieloną kopułę, przedzierały się promienie ciepłego, lipcowego słońca. Powietrze w zagajniku było przyjemnie rześkie. Furmanka, jak łódka na niezmąconym morzu, kołysała się lekko w wyżłobionych przez przejeżdżające tędy wcześniej wozy koleinach.
Janek ułożył się w jednym z jej rogów, podłożył pod głowę swoją sakwę i zasłuchany w miarową ptasią serenadę, pozwalał by nieliczne promyki słońca, przebijające się przez gałęzie dębów, muskały mu twarz. Nie potrafiłby określić, kiedy poczuł się błogo znużony. Powieki ciążyły bardziej i bardziej, aż w końcu opadły całkowicie, zaczerniając widok liściastego „sklepienia”. Furmanka jechała dalej i dalej, o czym Janek już nawet nie wiedział, bo sam głębiej i głębiej odpływał w ramiona Morfeusza.
Śnił, że jest rozbitkiem na tratwie, jedynym ocalałym z katastrofy ogromnego statku. Zdawało mu się, że dryfował przez wieczność, kiedy nagle nadciągnęła wysoka fala i wyrzuciła go z impetem na brzeg jakiejś dziewiczej wyspy. Jakież było jego zdziwienie, kiedy złocisty piasek plaży zamiast być miękki i sypki okazał się twardy i gruzowaty jak…
– Kamienie!? – wykrzyknął Janek, podnosząc się z ziemi. Z ramienia, na które upadł, wyrwał się ból wyciskający mu z oczu niechciane łzy.
– Nic ci nie jest, chłopcze? – usłyszał za sobą głos staruszka.
Wstał i rozejrzał się dookoła oszołomiony. Las, przez który jechali jeszcze przed chwilą majaczył gdzieś z tyłu, na horyzoncie. Słońce, które dopiero co padało na ziemię niemal pod kątem prostym, teraz chowało się już do połowy za tamtymi drzewami. Droga wyglądała nad wyraz dziwnie – na całej długości była gruntowa, twarda i równa, a na zupełnie przypadkowym (czy też nieprzypadkowym?), może trzymetrowym odcinku, usypana była ciosanymi, śliskimi kamieniami, wielkości ludzkiej pięści każdy.
– Przespałeś pół dnia, młodzieńcze – zaśmiał się woźnica i zamaszystym gestem ręki pokazał Jankowi, aby wskakiwał z powrotem na furmankę.
Zapomniawszy na chwilę o obolałym ramieniu, chłopak zaczął wdrapywać się na wóz, wystrzeliwując pytaniami jak z procy:
– Co się stało? Wypadłem z furmanki? Wszyscy inni mają się dobrze? Skąd na tej drodze te kamienie?
Spod srebrnej brody staruszka wydobył się dziwny dźwięk, jakby gorzki śmiech, podszyty raczej współczuciem niż radością.
– Nie tak gorączkowo, chłopcze – podjął. – Widzisz, nie ty pierwszy i nieostatni powziąłeś sobie za cel poznać życie. Wielu śmiałków przed tobą próbowało tej sztuki. Niestety, żadnemu się nie powiodło. A Życie to taki stwór, który nie potrafi długo przetrwać bez ludzi, o ile w ogóle jest w stanie przetrwać bez nich choćby sekundę. Znudzony i poirytowany faktem, że nikt ostatecznie się u niego nie zjawia, nie wywiązuje się ze swej misji poznania Życia, postanowił on już dawno zejść z kopca, w którym zakopał swój skarb. Tym, którzy ruszają na spotkanie z nim, on wychodzi naprzeciw i testuje, czy warci są tego, aby obdarzył ich tym, co ma najcenniejsze, o czym mówiliśmy ci już przedtem. Niektórzy naiwnie wierzą, że ułatwia im zadanie, bo dzięki temu nie muszą go szukać – jest przecież na wyciągniecie ręki. Mylą się oni jednak.
Prawda jest bowiem taka, że z życiem jest jak z ogniem – kiedy się pali w jakimś konkretnym miejscu, w kominku czy w palenisku, a ty chcesz do niego podejść, postępujesz przezornie. Ostrożnie podchodzisz coraz bliżej, określasz, na jaką odległość możesz się zbliżyć, aby skorzystać z jego ciepła i światła, ale jednak się nie poparzyć. To ty idziesz do niego, masz przewagę. Kiedy jednak to ogień rusza ku tobie, jest to zwykle pożar, żywioł zupełnie niekontrolowany i niszczycielski. Mając w sobie choć krztynę zdrowego rozsądku, nie zbliżysz się do niego, przeciwnie – weźmiesz nogi za pas, żeby się oddalić w bezpieczne miejsce i pomyśleć, co by tu zrobić, aby zapobiec klęsce żywiołowej.
Janek nie musiał się odzywać. Właściwie, to nawet nie mógł, bo słowa ugrzęzły mu w gardle, a usta rozdziawiły się w duże „O”. Staruszek bez słów zrozumiał, że chłopak nie wie, o czym do niego mówi. Tymczasem woźnica pociągnął za cugle i furmanka ruszyła w dalszą drogę.
– Nieopierzonym jesteś jeszcze żółtodziobem, aby to pojąć, ale pewnego dnia zrozumiesz – kontynuował staruszek, uśmiechając się po ojcowsku. – Tymczasem odpowiadam na twoje pytania. Kilka godzin temu wyjechaliśmy z lasu. Po drodze wysadziliśmy bliźniaków u ich babci. Starowinka, bardziej wiekowa chyba nawet niż ja – zachichotał – mieszka w lepiance na skraju zagajnika.
Janek rozejrzał się dookoła. Faktycznie, bliźniaków już z nimi nie było.
– Rany, nawet nie zdążyłem się z nimi pożegnać – powiedział i w tym samym momencie złapał się za ramię, w którym teraz ból się wzmógł.
– Nie chcieliśmy cię budzić. Wyglądałeś na wycieńczonego i spragnionego snu – odezwał się chłopak w czapce.
– Od razu, jak tylko żeśmy ich wysadzili, ruszyłem przed siebie – wtrącił woźnica. – Dobrze się nam jechało, tyleśmy gawędzili, ze aż dziwo, co my cię nie obudzili. Zagadałem się z kompanami, bo i droga była prosta, ubita, to można sobie było pozwolić. W ostatniej chwili, żem zauważył to, pożal się Boże, gruzowisko. Szarpnąłem za cugle, krzyknąłem: „trzymać się tam!”, aleś ty spał jak suseł, to i wypadłeś z furmanki.
– Ale skąd te kamienie? Sam woźnica mówi, że droga była bajeczna – zdziwił się Janek.
– Pomyśl, chłopcze – odezwał się staruszek. – To Życie je tutaj usypało. Niewątpliwie, z premedytacją.
– Życie? – zdziwił się Janek. – A to gałgan! Był tutaj? Nie mógł uciec daleko, dopadnę go. Auć! – syknął z bólu. Tak zamszycie gestykulował, kręcił się ekscytacji, że aż uderzył zranioną ręką o brzeg furmanki.
– Póki co, to on dopadł ciebie. I dał ci trzy ważne lekcje pokory – rzekł staruszek.
– Pokory? Trzy? Niby jakie? – oburzył się Janek. – Co najwyżej jedną lekcję – anatomii. Prawdopodobnie skręciłem sobie kość, o której nawet nie wiedziałem, że mam ją w tym miejscu.
– Lekcja pierwsza: nigdy nie wiesz, na jak długo zostaną z tobą ci czy tamci ludzie. Nie pożegnałeś się z bliźniakami, bo przespałeś ich wysiadkę. Prawdopodobnie nigdy więcej się nie spotkacie. Lekcja druga: Życie lubi, kiedy ludzie nie są czujni. Ma wtedy warunki do najpyszniejszych psot. Chętnie sam usypia naszą czujność. Wiedzie do siebie równymi, przetartymi ścieżkami, rozpieszcza, daje złudzenie stabilności i bezpieczeństwa i cichutko czeka, aż zapomnimy się w tym złudzeniu, a wtedy rzuca nam pod nogi czy też koła przeszkodę absurdalną, zupełnie nieoczekiwaną, lekceważoną, a jednak jakże skuteczną. Tym sposobem przypomina nam, że to nie my ustalamy zasady. Jak twoje ramię? – przerwał staruszek, celnie wybierając miejsce na tę uwagę.
– Znośnie – skłamał Janek. – A ta trzecia lekcja?
– Rzecz w tym, aby gonić króliczka, a nie go złapać – zażartował chłopak w czapce.
– Otóż to – rzekł staruszek. – Życia nie poznaje się, stając z nim oko w oko. Z Życiem nawet nie da się porozmawiać, bo to niemowa. Nie można go zobaczyć, bo jest niewidzialny. Ludzie są powierzchowni. Gdy poznają siebie nawzajem, określają swój wygląd, poglądy, upodobania. Kategoryzują, wsadzają w szufladki, opieczętowują etykietkami z napisem: „znam dobrze”, „znam słabo”, „nie znam”. Zupełnie bezcelowo.
Nie ma na tym świecie nic, co da się poznać. Poznawać – owszem. Każdego dnia odkrywać coś nowego, zaskakującego, dokładać kolejne elementy stale rozrastającej się układanki. Ale poznać? Od A do Z?
Powiedzcie przyjaciele, czy trzeba mieć mały rozumek czy nawiną duszyczkę, aby wierzyć, że cokolwiek, a już zwłaszcza Życie można kiedykolwiek uznać za poznane? Ja mam trzysta siedemdziesiąt dwa lata, a i tak mnie zaskoczyły te kamienie…
Autor: Patrycja Szatan