Parkowanie trudna sztuka
Od rana chodzę podmierżona, bo muszę się wybrać do operatora energetycznego. Mam kompletną nieprzyjemność kontaktu z nim, o ile uda się ten kontakt uzyskać po kilkudziesięciu minutach odsłuchania muzyczki czy też cierpliwego odczekania w kolejce.
No nie cierpię! Ale jak dostaję niesłusznie fakturę za coś, za co dostać nie powinnam, a telefon i dokumenty nadane listem poleconym z potwierdzeniem odbioru nie działają, to jadę.
Biuro przeniesione. Czynne od 10.00. Jest dopiero 9 rano. Za wcześnie.
Jadę załatwić inną sprawę. Specjalnie wybrałam się autem, bo do owego biura komunikacją miejską raczej trudno dotrzeć. A że od czasu do czasu warto usiąść za kółkiem, co by nie zatracić w pocie czoła i z wielkim finansowym poświęceniem oraz w klapkach na wysokim obcasie zdobytej umiejętności, wsiadam i jadę. Droga dobra – to ulga. Nie lubię stać w korku bezczynnie. A czytanie książki to ryzykowne zajęcie, więc cieszę się, że jadę swobodnie i nawet udało mi się od razu zaparkować, co prawda w błotku, ale grunt, że parkowanie udane. A że biuro nieczynne, wracam do auta i jadę dalej. Muszę posługiwać się dwoma kluczami, co jest trochę kłopotliwe, bo trzeba znaleźć dwa razy więcej w torebce. Jeden otwiera, drugi pasuje do stacyjki. Taki zdezelowany komplecik. 🙂
Parkowanie trudna sztuka
Wreszcie udaje mi się dotrzeć w drugie miejsce, parkuję, ale tak paskudnie krzywo pomiędzy drzewem a metalowym czymś, że cały tył auta niebezpiecznie wystaje na jezdnię. Poprawiam, a w tym czasie naprzeciwko zwalnia się fajne miejsce. Muszę tylko ładnie zawrócić i komfortowe parkowanie będzie moje. Wykręcam, a że auto mam długie, w końcu zajęłam w poprzek całą jezdnię pomiędzy jednym a drugim zaparkowanym równolegle do drogi samochodem. Wreszcie wymanewrowałam ponownie, wjechałam na moment na miejsce dla inwalidów, żeby dobrze wykręcić w tył, a w tym czasie podjechało i zastawiło mi drogę kolejne auto. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, wyszła z niego pani z laską i drze się na mnie, gdzie parkuję! Noż kurde i jasna cholera! Babo! Wyjeżdżam przecież! Nic się nie odezwałam, bo to szkoda nerwów, ale po co od razu gada, jak nie wie?
W końcu zaparkowałam na idealnym miejscu. Gorzej było z wyjazdem, bo obok stał długi i wysoki citroen. Nic nie widziałam i jak na złość, nikt nie szedł, żeby mi pomóc. Kiepska sytuacja. W pewnej chwili przejechał obok facet zapatrzony w lewo. Myślałam, że za chwilę rąbnie mój lekko wystawiony tył. Nie rąbnął. Po chwili ostrożniutko zaczęłam wyjeżdżać, aż odzyskałam pole widzenia. No! Wolne. Parkowanie – trudna sztuka i emocjonalny sprawdzian.
Jak nauczyciel, taki uczeń
Tak mi się przypomniało, jak uczyłam się na prawo jazdy, miałam takiego durnego instruktora, który siadał na placu manewrowym na krzesełku i pykał krzyżówki. A ja miałam sobie jeździć. Raz coś mi się pomyliło i zamiast na hamulec nadusiłam na gaz i wjechałam w płot. Pan się obudził z letargu i powiedział mi parę słów. Że ja wtedy byłam grzeczna i mu nic nie odpowiedziałam! Jeszcze się wystraszyłam i go przepraszałam. Teraz by usłyszał! No więc ten pan uczył mnie, że jak wyjeżdżam do tyłu z rękawa, to wystarczy, jak zrobię dwa obroty w lewo i jeden w prawo, czy odwrotnie i gotowe. Masakra. Za pierwszym podejściem oczywiście nie zdałam. Czego? Wyjazdu z rękawa. Nic obroty nie zadziałały, a ja się tak wpakowałam pomiędzy słupki, że sytuacja była beznadziejna.
Zmieniłam instruktora. Nauczył mnie jeździć, patrzeć w lusterka, przygotowywać się do jazdy i mieć oczy na około głowy.
Zamiast durnych dwóch obrotów. Zdałam za trzecim razem, jak już wyjechałam z placu. Drugi raz poległam chyba w garażu.
Miłego dnia i szerokiej drogi! 🙂
P.S. Przede mną jeszcze ponowna wizyta w biurze (nie)obsługi klienta. Jakieś sposoby na spokój w tej sytuacji?
Fot. aloiswohlfahrt, pixabay.com