Domowe ognisko

Domowe Ognisko

Nie pamiętam już kiedy siedziałam ostatni raz przy ognisku. Dawno to było. Dawno też byłam na takich wakacjach, na których można się tak cudowanie wyciszyć. Las, świeże powietrze, cisza, czysta woda w jeziorze. Wspaniały klimat na rodzinny wypad i podładowanie baterii przed nowym rokiem szkolnym.

Dla dzieciaków nie ma znaczenia gdzie są. Ważne że z nami. Im prościej tym lepiej. Nie kuszą ich stragany z chińszczyzną i place zabaw za 7 zł za 5 minut. Dla nich to też wyciszenie, porządny odpoczynek od miasta, hałasu i pośpiechu. Codzienne atrakcje typu wycieczka rowerem wodnym, spacer po polu z młodymi bykami w tle, lody z wiejskiego sklepiku, podchody, rzuty szyszką do celu, wędkowanie, hamak, a dziś to nawet ognisko z kiełbaskami i parówkami – co kto lubi.

Sięgnęłam po harcerskie odniesienia. Ognisko co tydzień (a może to było co miesiąc), strażnik ognia, ciekawe historie. Tak doszliśmy do rundki opowiadań – każdy coś – przygody z przedszkola, o których nigdy wcześniej dzieci nie mówiły, ważne pytania, oglądanie gwiazd.

Ognisko – jasne, ciepłe, daje poczucie jedności i bezpieczeństwa

Pomyślałam o naszym domowym ognisku, tym metaforycznym. Czy jest właśnie takie? Czy wracając do domu mamy szansę ogrzać się, poczuć bliskość i bezpieczeństwo, czy rozświetla nam drogę, daje rozwiązania?

Zanim zostałam mamą, byłam niezależną jednostką. Żyliśmy z mężem w dwóch różnych światach, spotykając się gdzieś pośrodku. Nie mieliśmy jakiejś jasnej wizji tego, jak będzie wyglądał nasz dom. Zresztą w tamtym czasie wizja a rzeczywistość to były naprawdę dwa różne światy. Pędziliśmy, każdy zajęty sobą. Nie wiem jak to wtedy było. Wiem, że czegoś brakowało. Może tego, że nie lubiłam gotować? Że kuchnia, wspólne jedzenie było dla mnie czymś mało atrakcyjnym? Że miałam swoje plany, pomysły, swoje cele. Że sama nie wiedziałam do końca, czego chcę?

Wtedy pomyślałam sobie: „Kurczę. A może spróbuję coś zmienić? Może właśnie brakuje nam domowego ogniska? Jakiegoś wspólnego punktu, momentu, w którym w spokoju usiądziemy i będziemy sobą?” Trochę przystopowałam. Właściwie, na szczęście, przymusiła mnie sytuacja. Stale chorująca Mała wymusiła zmianę. Właściwie to dla mnie była huraganem, który wymiótł moje dotychczasowe cele i na nowo poukładał życie. Więcej w nim teraz ciepła, jasności, więcej czasu, więcej domu. Bo dom to dom – wiadomo, jaki. I taki ma właśnie być. Jutro też zrobimy ognicho i pooglądamy gwiazdy 🙂

mamafit

Hania, nadaktywna mama dwójki, fitnesska, humanistka. Na blogu piszę o zdrowiu, aktywności, rozwoju, relacjach i o tym, jak łapać życie garściami, cieszyć się dziećmi i jednocześnie rozwijać pasje. Tak, można :) Rozgość się :)

Przeczytaj również
Wakacje - jak dla kogo